Rozdział 10 już gotowy do opublikowania, sprawdzony przez moją korektorkę Patrycję Hry. Muszę się wam pochwalić, że prawie nie było żadnych błędów. :D
A tak na marginesie, co sądzicie o filmiku, który widnieje pod nagłówkiem bloga? Co prawda, nie jest zrobiony przeze mnie, ale się w nim zakochałam i oglądam go codziennie. < 33
Miłego czytania :)
________________________________________
Już nigdy, przenigdy nie zobaczy ich... Nie zobaczy swoich najdroższych
rodziców. Oczywiście będzie ich odwiedzała co jakiś czas, wykręcając się bólem
zęba, aby tylko być przy nich, poczuć przy sobie ich obecność. Mimo to będzie
to bardzo ciężko znosić. Posiadanie rodziców, którzy nie pamiętają własnego
dziecka, jest jak ich brak, jakby nie żyli. Nie został nawet cień Hermiony w
ich życiu, widziała to w oczach matki, ta przerażająca, wszechogarniająca
pustka. Teraz wie, co czuł Harry, przez całe jedenaście lat, ona prędko
zwariowałaby z takim uczuciem. Dziewczyna przynajmniej miała wiele
przyjaciół, którzy ją wspierali, a chłopak wychowywał się u wrednego dla niego
wujostwa. Mimo to wyrósł na bardzo mądrego, przystojnego, a co najważniejsze
odważnego i dobrego człowieka. Do tego myślał najpierw o innych, dopiero
później przejmował się sobą, najbardziej potwierdziło to jego zachowanie
podczas wojny. Weźmy na przykład sytuację, kiedy dowiedział się o cząstce
Voldemorta żyjącej w nim. Tak bardzo bał się swojego wroga, samego umierania, a
jednak zrobił to, by mogli pokonać go. "Zabijcie węża, wtedy zostanie
tylko on sam". Ona nigdy nie zapomni tych słów. Słyszała w jego głosie
tyle smutku i bólu, a jednocześnie poświęcenia. Te cechy są jednymi z wielu,
które ich łączą. Naprawdę dużo rzeczy mają wspólnych, ale czy aby nie za dużo?
Następnego dnia Hermiona obudziła się z bardzo dobrym humorem, co było dosyć
dziwne zważając na jej położenie rodzinne, ale mądra Gryfonka obiecała sobie nie
ronić więcej łez. Już w czasie wojny nauczyła się, że płakanie i użalanie się
nad sobą jest tylko stratą czasu i na pewno nie pomaga w oswojeniu się z
sytuacją, a wręcz przeciwnie - jeszcze bardziej pogłębia odczuwany smutek.
Życie toczy się dalej i trzeba patrzeć w przyszłość, a nie "gdybać"
na przeszłość.
Przeciągnęła się z cichym pomrukiem na swoim łóżku, po czym spojrzała w prawą
stronę i ujrzała łóżko pokryte błękitną pościelą. Spodziewała się tam nadal
śpiącej rudowłosej przyjaciółki, jednak kiedy upewniła się, że jej tam nie ma,
zdziwiła się. Ginny przeważnie wstawała z posłania dopiero kiedy Hermiona ją
budziła. Czyżby zaspała? To chyba niemożliwe.
Prawie podskakując podeszła do swojej wielkiej, brązowej szafy. Po długim
czasie namysłu, co na siebie włożyć, wyjęła z garderoby jedną parę jeansów i
swoją ulubioną bluzkę. Kupiła ją jeszcze w wakacje, kiedy razem z przyjaciółmi
wybrała się do mugolskiego centrum handlowego. Była bardzo zadowolona ze
swojego zakupu; bluzka była koloru jasnego beżu, z wspaniałymi, bufiastymi
rękawami. Dekolt w serek doskonale eksponował jej nie najmniejsze piersi, które
podtrzymywał czarny, średniej grubości pasek dołączony do nabytku.
Po założeniu na siebie kreacji, ruszyła w kierunku łazienki. Wykonała
podstawową toaletę poranną, a swoje bujne, kręcone loki upięła w ciasny kok. Od
pewnego czasu codziennie się malowała, więc i również teraz podkreśliła swoje
oczy czarną kredką, a na usta nałożyła malinowy błyszczyk. Dokładnie ten,
którym tak bardzo fascynował się Harry przy ich pocałunku... Wybraniec był
wtedy taki delikatny, z całą pewnością całował lepiej od Rona. Chwila,
chwila... dlaczego ona w ogóle dopuszcza do siebie takie myśli? Miała o nim
więcej nie myśleć, jeszcze się zakocha, a wtedy nie byłoby zbyt ciekawie. Tylko
czy jeszcze nie jest za późno?
Ruszyła w kierunku drzwi do swojego pokoju, aby po chwili znaleźć
się na holu domu Weasley'ów. Ledwo zdążyła uchwycić oczami obraz, gdy poczuła,
iż traci równowagę i upada na na szczęście miękki dywan, dzięki czemu
zamortyzował upadek.
-
Hermiono, przepraszam, zagapiłem się - powiedział pośpieszenie Harry, podając
przyjaciółce rękę.
-
Nie ma sprawy, nawet się nie obiłam - odpowiedziała i stanęła na nogi
korzystając z proponowanej pomocy.
Po chwili jednak, kiedy zobaczyła swojego przyjaciela od stóp do głów, oblała
się szkarłatnym rumieńcem, Harry natomiast widząc szokujące spojrzenie
dziewczyny, bez chwili zawahania zaczął się tłumaczyć. A miał z czego, ponieważ
stał przed nią jedynie z krótkim, żółtym ręcznikiem owiniętym wokół pasa...
-
Ja... po prostu... szedłem właśnie do łazienki i...
-
I przypadkiem trafiłeś na mnie? - zapytała znacząco podnosząc prawą brew do
góry - O czym ty myślałeś?
-
O... o niczym. Naprawdę, proszę, uwierz mi.
-
Jasne! - prychnęła - Nie tłumacz mi się z tego teraz. Zobaczymy, co na to powie
Ginny!
-
Ginny?
-
No tak, Twoja dziewczyna, pamiętasz? Dość wysoka, szczupła, z ognistorudymi
włosami...
-
Och, przestań już. Pamiętam jeszcze jak wygląda - warknął.
-
Myślę jednak, że jej twarz nabierze nowego grymasu, kiedy dowie się o pewnej
rzeczy...
Harry'emu szczęka opadła, a oczy wyglądały, jakby
zaraz miały wyskoczyć z oczodołów. Hermiona miała niezły ubaw ze wszystkich
jego min, mimo to, ta była najlepsza.
-
Chyba nie masz zamiaru jej powiedzieć, co? Hermiona!
Nie wytrzymała. Wybuchła głośnym śmiechem, ukazując
swe nieskazitelnie białe zęby, a z jej czekoladowych oczu popłynęły łzy
szczęścia. Hermiona otarła je rękawem i spojrzała na sztywnie stojącego
przyjaciela. Na jego twarzy widniało zdziwienie, powoli przekształcające się w
złość, a następnie śmiech.
-
Ty... jesteś... - nie mógł znaleźć odpowiednich słów.
Hermiona posłała Harry'emu najsłodszy uśmiech, na jaki było ją stać, po czym
odwróciła się, założyła pasmo włosów, które wypadło z koka, za ucho i ruszyła w
stronę schodów.
-
Łazienka jest w drugą stronę - rzuciła.
*
* *
Że też chciało mu się paradować po holu w samym ręczniku i do tego spotkać JĄ.
Przecież mógł być to ktoś inny, na przykład Ginny. Skończyło by się pewnie na
pocałunku i jej wspaniałym mruknięciu, natomiast Ron zignorowałby to. Państwo
Weasley? Oni nie wchodzą na to piętro, całe jest na ich wyłączność. Przypadki
coraz bardziej ich ze sobą napotykają.
Wreszcie po szybko zjedzonym śniadaniu oraz dwugodzinnym pakowaniu się, co
oznaczało niesamowity harmider w domu, Ron, Hermiona, Harry i Ginny byli
gotowi, aby ruszyć do Hogwartu na ósmy i w przypadku rudowłosej, na siódmy rok
nauki.
Plany się nie zmieniły, więc za chwilę znajdą się w swojej szkole. Dokładnie w
tej, która parę miesięcy temu była miejscem straszliwej bitwy dobra ze złem.
Dokładnie w tej, w której setki osób oddało życie, aby on, słynny Harry Potter,
chłopiec, który przeżył, mógł zabić budzącego strach w nawet największych
czarodziejach, Voldemorta. Ale tego nie zrobił, nie zabił. I nikt nie wie
dlaczego.
W
kuchni rozległo się głośne bicie zegara wskazujące na wybicie godziny dwunastej. Młodzież ruszyła po swoje walizki,
by po chwili stanąć przed kominkiem państwa Weasley'ów. Pani Weasley, cała
zapłakana i z tęsknoty i ze wzruszenia tym co zrobili, aby mieć okazję na
normalną naukę, podała każdemu z nich szczyptę Proszku Fiuu.
-
Ginny - powiedziała do swojej córki - pamiętaj, żeby w tym roku szczególnie
przyłożyć się do nauki.
-
Ronaldzie - tym razem podeszła do piegowatego syna - staraj się robić mniej
zwariowanych rzeczy niż dotychczas.
-
Hermiono - dziewczyna rozpromieniła się, kiedy pulchna kobieta mocno ją
przytuliła - tobie akurat nie muszę życzyć powodzenia w nauce - zaśmiała się i
puszczając do niej oko, szepnęła - ale za to powodzenia z chłopakami.
Przyszła kolej na niego, Harry'ego. Serce mu waliło jak oszalałe nie mógł
przecież oczekiwać jedynie ciepłych słów.
-
Harry - na jej twarzy pojawił się uśmiech dumy - uważaj na siebie. Wszyscy na
siebie uważajcie, ale przede wszystkim Ty. A jeśli chodzi o Voldemorta -
trafiła w jego czuły punkt, więc nie zdając sobie z tego sprawy, wyraźnie
posmutniał. Pani Weasley widząc to, zaczęła wykrzykiwać, gestykulując rękami -
na miłość boską! Nie obwiniaj się o to! To nie jest Twoja wina, a tym bardziej
wszelakie śmierci, za którymi stoi on. Masz nas, zawsze znajdziesz w nas
wsparcie, bo wiem, że ta sytuacja Cię przerosła, masz dopiero osiemnaście
lat... - zakończyła ze łzami w oczach, mocno obejmując chłopca.
Mógłby protestować, iż wcale go to nie męczy, że
się o to nie obwinia... ale po co?
-
Dziękuję.
Hermiona i Ginny przytuliły jeszcze pana Artura,
natomiast Harry i Ron uścisnęli mu rękę. Następnie wszyscy po kolei weszli do
kominka i przenieśli się do jedynej w swoim rodzaju szkoły.
Harry przeteleportował się jako pierwszy. Po wyjściu z kominka i otrzepaniu się
z sadzy ujrzał przed sobą postać Minerwy Mcgonagall - dyrektora Szkoły Magii i
Czarodziejstwa w Hogwarcie.
Wkrótce cała czwórka szła po jasnych korytarzach szkoły u boku dyrektorki. Byli
naprawdę zdumieni tym, jak dokładnie udało się odbudować zrujnowane mury.
Najmniejsze detale zostały zachowane. Zauważyli to, kiedy Sir Cadogan zaczepił
ich na jednym z pięter, gratulując. Jego obraz wisiał dokładnie w tym samym
miejscu, co wcześniej.
Wieże domów również zachowały swoje stałe
miejsce. Harry'ego dręczyło pytanie dotyczące właśnie domu, do którego należą.
Zapytał, choć może nie było to dobre pytanie na tę chwilę.
-
Pani profesor? - odpowiedziała skinięciem głowy, co oznaczało, że może
kontynuować - Skoro jest pani dyrektorem, to nie może być opiekunem
któregoś z domu, prawda? - kolejne skinięcie głowy - Kto nim teraz zostanie?
Profesor
Mcgonagall tępo wpatrywała się w podłogę, przyśpieszając kroku. Teraz
zrozumiał, że nie powinien się o to pytać. Przecież to jasne, że po prostu
dojdzie nowy nauczyciel, za tych, którzy... polegli.
-
Wszystkiego dowiesz się na uczcie powitalnej.
Kiedy
w końcu doszli do wieży Gryffindoru, Harry poczuł się jak sprzed laty. Pokój
gryfonów wyglądał dokładnie jak wcześniej. Te same okna, przez które wlatywała
Hedwiga z przeróżnymi wiadomościami. Te same fotele, w których całą trójką
knuli niecne plany na odkrycie tajemnic Hogwartu lub Voldemorta. Ten sam
kominek, gdzie w pomarańczowo-czerwonych płomieniach ognia widniała podłużna
twarz z dosyć długimi, brązowymi włosami jego ojca chrzestnego - Syriusza. Te
same kręcone, szare schody prowadzące do dormitoriów chłopców i dziewcząt z
domu Godryka Gryffindora. W sypialniach równo poustawiane i gładko zaścielone
łóżka czerwoną pościelą, z dużymi kotarami. To samo miejsce odpoczynku, w
którym konsultował się z Tomem Riddlem poprzez czarnoksięski pamiętnik. Zarówno
jak na te dobre i złe wspomnienia uśmiechnął się do siebie.
W końcu wybiła godzina osiemnasta. Szybko zrywając się z miejsc, w których
spędzili najdłuższe sześć godzin swojego życia, ruszyli w kierunku wyjścia z
wieży. Harry'emu w piersi serce waliło jak szalone. Był bardzo ciekaw, ile osób
w jego wieku wróciło tak jak on na ósmy rok
nauki do Hogwartu. Tym bardziej, że większość z nich straciła swoich bliskich w
czasie wojny, więc rozumiał, że niektórzy woleli zostać w domu. Najbardziej
interesowała go postać Dracona Malfoya. Mimo tylu lat wspólnej niechęci do
siebie, przez ostatni rok, Draco dwa razy nie wydał ich trójki Śmierciożercom.
Nie stanął również po stronie Voldemorta na ostatecznej bitwie.
Jednocześnie czuł również strach. Wielki, wszechogarniający strach, który co
chwilę skręcał mu wnętrzności. Cholernie bał się o wszystkich, których miał za
chwilę zobaczyć wysiadających z pociągu. Był niemal pewny, że Śmierciożercy, a
może nawet sam Voldemort, próbowali odnaleźć Harry'ego w drodze do szkoły. A co
jeśli komuś coś się stało? Albo w ogóle nie dojechali?
Całą czwórką szybko przemieszczali się po zamku,
aby jak najprędzej znaleźć się na peronie, gdzie powinien właśnie dojechać
pociąg. Siedem pięter w dół po ruchomych schodach, dziedziniec, most kamienny,
wieża pod zegarem... z każdą sekundą byli coraz bliżej i coraz bardziej
zwiększał się odczuwany strach. Przejście obok wielkiej sali, dziedziniec
główny... Teraz tylko przebiec obszar między barierą ochronną, a peronem, na
którym powinien stać pociąg z wysiadającymi pasażerami... Harry zamarł. Pociąg
stał. Pasażerowie wysiadali. Ale nie przebiegało to tak, jak powinno. Uczniowie
wybiegali w popłochu, krzycząc przeraźliwie, a co niektórzy wołając o pomoc
trzymając rannych, młodszych kolegów lub koleżanki w rękach, z przerażeniem na
twarzach. Większość z nich była w poniektórych miejscach pobrudzona krwią,
własną i obcą. Ubrania mieli porozrywane z wieloma powypalanymi dziurami,
najprawdopodobniej zaklęciami. Wszyscy byli spoceni i zdyszani.
Dopiero kiedy Hermiona pociągnęła go za ramię, zdał sobie sprawę, że stał w
miejscu bez ruchu, nic nie robiąc. Ocknął się, i odzyskawszy już świadomość
ruszył w stronę pociągu. Wszedł do najbliżej stojącego wagonu, a że był on
pusty, pobiegł do dalszych. Biegł jak najszybciej, chciał znaleźć któregoś z
nauczycieli, aby dowiedzieć się, co się stało. Próbował omijać porozbijane
kawałki szkła leżące na podłodze, które wypadły z okien, próbował nie myśleć co
tu się działo widząc to coraz większe plamy krwi pod nogami i na fotelach.
W końcu natrafił na przedział, w którym znalazł żywą
duszę. Tylko rozsunął drzwi od wagonu, ujrzał oślepiające światło. Powoli
zapadł w przytłaczającą ciemność, resztkami przytomności słysząc przerażający
krzyk Hermiony...